wtorek, 12 maja 2015

Za przeproszeniem, sałatka.



No to jest tak: ma człowiek w robocie bufet. No i prościej by było, gdyby w tym bufecie oferowano: galaretę pod pięćdziesiątkę, śledzia w śmietanie, oraz fasolkę. Ale nie. Tam musi być taaaaaaaaka sterta żarcia do wyboru. Idąc po głupią bułkę, Prawdziwy Samiec nadziewa się na:

- jajecznica na boczku
- jajecznica na szynce
- pajda ze smalcem
- udko kurczaka

...i jak tu zachować zdrowe nerwy i powiedzieć, ze chce się jedną, małą, maleńką, parszywa bułeczkę? Dam pół lewej nerki, że te złośliwe babska z kuchni, do odświeżaczy powietrza wyzwalanych czujnikiem ruchu, napchały jakiegoś aromatu bekonowego! Wchodzi człowiek do bufetu - psssssssssyk! - z automatu zaczyna pachnieć paszą poprawną politycznie.

No ale, trzeba być twardym, a nie mietkim. Niedługo będę musiał się schylać, by pooglądać swoje atrybuta, więc warto nieco przyhamować z ilością pobieranej paszy. 

Wchodzę do bufetu. Tym razem pachnie coś jakby kurczakiem. Takim na zasadzie "pół kurczaka, podwójne frytki i colę light do tego". Patrzę na tablicę z menu - co jedna pozycja to ślinianki mocniej się pienią i drżą i pulsują. W końcu z ociekającej pianą paszczy dobywam dźwięk:

- sałatkę z kurczakiem poproszę.

Tak, sałatkę. Taką za pięć zeta, taką, która zrobiona w domu kosztowałaby 2 zeta, taką, którą się nie najem - nie ma szans. Ale trzeba być odpowiedzialnym, trzeba walczyć z brzuchem i zadem tak wielki, że niedługo w jaskini się zaklinuje. Sałatka raz!



...no i jedna bułeczka do tego. Z szynką i serem i extra serem i dodatkowym plasterkiem sera. Ale taka maleńka, taka na smaka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz