poniedziałek, 11 maja 2015

Pół żartem, pół serio: czekoladowe naleśniki z bananami


Każdy Prawdziwy samiec w swoim życiu trafia na wiele książek, które można uznać za trudne, ciężkie, niewygodne, a wręcz przeklęte. 
Mamy więc "50 twarzy kogośtam", "Nad Niemnem", "Duma i uprzedzenia i zombie", "O co chodziło kobiecie, czyli Domyśl Się". W zasadzie praktycznie wszystkie te pozycje udało mi się jakoś zaliczyć (przynajmniej pośrednio lub częściowo) i już myślałem, że nic złego w życiu nie może mi się przytrafić... O ja naiwny...

*****

Późne popołudnie. Stoimy na balkonie szczęśliwi, że dzisiejszy spacer z psem zaowocował jedynie kilkoma ugryzieniami i ledwie jednym siniakiem. Cola leniwie płynie w żyłach, ptaszki ćwierkają, wiosenne słońce grzeje w kościec, ogólnie sielanka. Gdzieś za nami, na biurku leży papierowe dziadostwo, zawierające kwintesencję gastro-zła! 


Rzucamy okiem w stronę tomiszcza zawalającego mebel, oboje czując obawę przed zerknięciem w zawartość księgi. Wiadomo, Tam czai się zło! Zło ostateczne, najmroczniejsze, a imię jego Naleśniki Czekoladowe z bananami!
Z tymi naleśnikami to jest tak, że czekoladowe naleśniki kojarzą się - jak sama nazwa wskazuje - z czekoladą. Tymczasem wg Mrocznej Księgi, ciasto na wspomniane pieroństwo nie ma wiele wspólnego z lejącym się, brązowym glutem. W zasadzie to zwykłe ciasto, tylko trochę tuningowane za pomocą kakao. No na pierwszy rzut oka dupska to nie urywa...
...ale z ciekawości - czemu nie!

*****

Trwa wieczór wyborczy. Pierwsze emocje opadły, ślad po łzie rozpaczy toczącej się chwilę temu po policzku już wysycha, trzeba podumać, co dalej. W międzyczasie mikser radośnie bełta ciasto, banany zerkają niepewnie w stronę noża, którym zostaną za chwilę pochlastane, a patelnia - wyjątkowo czysta tego dnia - powoli nagrzewa swoją klatę, po której za chwilę będziemy mazać ciastem. 

Mija kilka minut. Ogórkowa ucieka z konferencji, ale to nawet dobrze, bo do tych naleśników ogórki nie są potrzebne, u Kukiza jakiś koncert, brakuje tylko młyna pod sceną i latających flaszek po jabolach. Jednocześnie na gazie rodzą się pierwsze naleśniki. 


Trzeba uczciwie przyznać: nieczęsto robię nalesniory na tak dużej ilości mleka - wolę wodę (kalorie, tłuszcz, rosnąca dup... znaczy się malejące w pasie spodnie i te klimaty). Jednak dla zapachów, które dobywają się z patelni - warto było bełtnąć w ciasto nieco większą ilością wyciągu z krowiego cyca. W połączeniu z łyżką kakao, otrzymujemy zapach od którego ślinianki wiją się z rozkoszy.


Małecki w swojej książce stwierdza: do tych naleśników potrzebny będzie krem orzechowy. Czy tam czekoladowy. Jakby nie mogli napisać, że trzeba kupić Nutellę. Oczywiście, że są tańsze zamienniki, ale ostatnio po spojrzeniu na ich skład zastanawiałem się, czy za pomocą tych dziwnych wyrazów na etykiecie ktoś chce mi coś powiedzieć, czy też po prostu etykieta wyzywa mi matkę. Jest więc Nutella.


Starając się być na bieżąco z wszelkimi przepisami, tracę pewność, czy to coś co kupiłem, to na pewno są banany. O ile dobrze pamiętam - wg zapisów unijnych banan powinien być zgięty lewoskrętnie pod jakimś kątem. Albo prawoskrętnie. No i nie dość, że nie wiem już czy jestem posiadaczem lewego czy prawego banana, to w dodatku nie mam pojęcia, gdzie położyłem kątomierz. Olać to, smażymy.


Wieczór wyborczy - ciąg dalszy. Pan "D" zaczyna polerować język na dupie Pana "K", Ogórkowej nadal nie ma - pewnie gdzieś skisła. Czekam na to, co ciekawego powie ten od Biblii, szkoły i macicy, czy tam strzelnicy - w końcu do rocznicy chrztu Polski coraz mniej czasu. Tylko nie wiem co z tego wynika.
A właśnie - robota, znaczy się naleśniki! Wysmarowane Nutellą i wypełnione bananami, lądują na patelni skąpanej w maśle. Zapach unoszący się w kuchni urywa tyłek. Szykuje się potężna gastroorgia. Dobrze, że pod blatem są schowane tak duże wiaderka, będzie je można później postawić w zasięgu ręki. Przydadzą się w momencie, gdy zabraknie miejsca na wciśnięcie w siebie kolejnego naleśniczka i trzeba będzie dla zluzowania trzewi rzucić gdzieś czekovomitem.


No i smażymy i smażymy... Wieczór wyborczy trwa. Już oficjalnie mówią, że Kiszona się nie pojawi, p. Kukiz zdenerwował się na jakiegoś pajaca i nie chce czegoś sprzedać, Szogun odklepał czytankę z kartki, a dziwny koleś siedzący po lewej stronie stwierdza, że obserwacja poczynań jego partii w ciągu kilkunastu ostatnich lat, pozwala mu zaryzykować stwierdzenie, że jak się coś pierdzieli przez kilkanaście lat, to po kilkunastu latach jest coś spierdzielone.


Wracamy do kuchni.

Nie do końca ogarniam tematu dodatkowego smażenia naleśników po złożeniu. Stają się przez to cięższe, nie otrzymują żadnego dodatkowego bonusu smakowego. Niby ogólnie jest ok, ale czegoś jakby brakuje... Rozumiem - smażenie naleśników wypełnionych np żółtym serem. Albo mięsnym farszem, który wymaga "dogrzania", ale banany i Nutella? Czy ja wiem...


Najciekawsze fragmenty wieczoru wyborczego już za nami. Naleśniki gotowe do pożarcia, przyjmujemy pozycje niegodne filozofów. Mija kilka minut. Leżymy, leniwie przeżuwając czekoladowe naleśniki z czekoladowym kremem i słodkimi bananami. I cukrem pudrem. Normalnie słodkości tyle, co u różowego, pluszowego jednorożca pierdzącego tęczą, brokatem i cekinami. Do kompletu brakuje jedynie przebranego za wróżkę grubasa, smarującego sobie klatę miodem...


No właśnie. Teoretycznie w tym miejscu historia naleśników powinna dobiec końca, ale tak nie jest. Ciąg dalszy nastąpił następnego dnia, z samego rana.

*****

Szósta dziesięć. Drapiąc się leniwie po tyłku, zerkam do lodówki, szukając czegoś do jedzenia. Gdzieś pomiędzy słoikami a galaretką, stoi talerz. Na talerzu leżą dwa naleśniki - ostało się po wczorajszym wieczorze. Biorę talerz, zbliżam paszę do twarzy, pociągając nieufnie nosem. Nie chciałbym zeżreć fermentujących naleśników - lubię ruch, ale bieganie co 10 minut do WC średnio mnie interesuje.
Naleśniki pachną przyzwoicie, banany też jakby nie planowały żadnej zemsty za obdarcie ich ze skóry i pokrojenie w plasterki. Biorę do ręki widelec, nadziewam kawałem, wsadzam sobie w jamochłona...

... O BOGOWIE JAKIE DOBRE!!!
Tak! Te naleśniki należy podsmażyć, wystudzić, schłodzić i jeść na zimno! Toż to lepsze niż lody!
Tuptam z talerzem do pokoju, włączam TV - tam nadal wyborcza kiełbasa i powyborczy ogór. Przełączam kanał na jakieś bajki i wciągam naleśniory. To będzie dobry dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz